Strona:Klemens Junosza - Młynarz z Zarudzia.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —

można przykładać wielką sprawę, mądrą poradę, znaczną osobę do takiego paskudnego stworzenia. Pan adwokat może się obrazić.
— A o cóż? Toć mówiło się dla przykładu, nieprzymierzając.
Doradca przerwał ten spór.
— Czort was zabierz, — rzekł — przymierzając, czy nie przymierzając, to dla mnie jedno, a grunt pieniądze. Sprawa ciężka — trzeba na koszta, na stemple, na papier, bez tego nie można; wiesz, bracie, że kto smaruje, ten jedzie, a kto nie, to nie.
— Siłaż to na owe koszta? — zapytał Walenty.
— Słuchajcie, — rzekł doradca — ja wam krótko powiem. Za moją pracę, za moją fatygę i myślenie ja teraz od was nie żądam nic. Wy dobrzy ludzie, ja z wami wódki wypił, śledzia zjadł, no — i ja was lubię... Odrazu polubiłem...
— Macie szczęście, — wtrącił Mendel — naprawdę macie szczęście; pan adwokat nie każdego odrazu polubi, z innym nie chce nawet rozmawiać.
— Krótko mówiąc, — odezwał się doradca — bez trochy czerwonych papierków zacząć nie mogę.
— Kupa grosza, — rzekł Wojciech, drapiąc się po czuprynie.
— Kupa! Jaka to kupa, — zawołał Mendel — to jest całkiem nic... Miarkujcie sami: taka wielka sprawa! samego papieru do niej trzeba tyle, ilebyście na wóz nie zabrali, a gdzie pióra, gdzie atrament, gdzie lak, a gdzie myślenie pana adwokata? Sieczka nie jest tak tania, jak ten interes...