Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dności.
— A co pan dobrodziej myśli? Znam ich tu wszystkich jak złe grosze, lepiej nawet niż sam burmistrz, który między nami mówiąc, tak jest zdatny na burmistrza jak ja na rabina! Rozlazły, ślamazarny, kaszlący i ma bezczelność nazywać się burmistrzem! Ale oni tu wszyscy tacy, proszę pana; to partykularz! miernota idzie w górę, a prawdziwy talent łamie się z losem, po ośmnaście groszy za funt lichego mięsa płaci! Szczerze powiadam panu dobrodziejowi, że dałbym rubla żeby ich tu wszyscy djabli wzięli! Takie ananasy!
— Być to może, nie przeczę temu... ale wracając do rzeczy, chciałem pana prosić o wyświadczenie mi pewnej przysługi.
— Z największą chęcią, panie dobrodzieju; wszyscy wiedzą, że uczynność moja jest szersza aniżeli firlejowskie jezioro.
— Otóż, zechciej pan z tej długiej listy kapitalistów wybrać jakiego porządnego i przysłać mi go jutro do Karczówki.
— Żyda?
— Tak.
— Ale, panie dobrodzieju, furę żydów! dwie fury! u nas tu na nich urodzaj osobliwy.
— Nie, nie, fury nie potrzeba, o jednego tylko proszę, ale rozsądnego, żebym z nim długo mówić nie potrzebował.
— Honorem ręczę, że wybiorę coś fajn... będzie to żyd w wyborowym gatunku! Zresztą dla pana dobrodzieja, każdy żyd będzie dobry. Oni aż piszczą, żeby mogli mieć z panem interesa.
— Zkądże znowu?
— Bagatela! nieboszczyk ojciec pana dobrodzieja nie znał ich prawie; ho! ho! dosyć się oni nastarali, żeby wejść w stosunek z Karczówką, ale napróżno.
— No, i ja też nie myślę przecież...