Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynka wbiegła do kancelarji.
— Maniu! gdzieś podziała łuty? Bierzecie rzeczy skarbowe do zabawki, to nie wolno! siedmset dwadzieścia cztery razy mówiłem, że nie wolno!
— Ale, proszę tatki, mamusia musiała włóczkę przeważyć, bo Srulowa zawsze oszukuje na wadze, a potem maleńki Staś bawił się temi wagami.
— Idź mi zaraz szukaj! Ot, widzi pan dobrodziej, co to jest mieć dzieci, nic nie doleży, nawet gwichty skarbowe! Ale mniejsza o to, ja zważę na palcu, mam taką wprawę, że na pół łuta nie chybię. Tu jest dwa łuty w tym liście, jak honor szanuję! Ach, panie dobrodzieju, z temi dziećmi to plaga egipska, powiadam panu, włażą wszędzie jak szczury i psocą! Niech sobie pan dobrodziej wyobrazi, jak tu w zeszłym tygodniu naczelnik był u mnie na rewizji, te bębny oderwały mu gwiazdkę od czapki, szczęściem, że wyjeżdżał w nocy i nie spostrzegł. Tak to tak — pan dobrodziej zdaje mi się był u regenta?
— Tak, panie.
— Dobry człowiek, ciepły człowiek i pieniądze ma i domek swój ma! Tę posesję, to uważa pan dobrodziej, kupił za psie pieniądze po starym Kukasińskim, zapewne znał go pan dobrodziej?
Nie, panie.
— Kukasińskiego pan nie znał? to szczególne? tu go wszyscy znali dobrze. Emeryt był to, oryginał, zawsze chłopów na targu tabaką częstował. Poczciwy Kukasiński! z tą tabaką dziwne figle wyrabiał. Raz wziął trzy stare tabakierki, nasypał w nie tabaki z ciemierzycą, rano do kościoła poszedł i w ławkach te tabakiery pokładł. To panie dobrodzieju, była niedziela, nasze łyki z bractwa przyszli różaniec śpiewać... heca była, panie! bo to nasz łyk na tabakę to jak pszczoła na miód — ponabijali więc nosiska jak torby pocztowe i zaczynają