Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stefanie!
— Ciociu kochana — rzekła Celinka — cóż pan Stefan zawinił? przecież go ciocia sama chwali.
— Ja go chwalę? W imię Ojca! lewą ręką chyba się przeżegnam! Jeżelim mówiła, że jest miły, że dobry gospodarz i że porządny chłopak... to ma być chwalenie? Podoba mi się, żebym ja miała jakiegoś tam smyka chwalić!
— A jednak...
— Jednak jest ciamajda i safanduła! Oni wszyscy są tacy w tej familji, zupełnie jak w naszej, wszyscy mężczyźni bez wyjątku, ciamajdy! bez wyjątku! Naprzykład inny na jego miejscu jużby się był o Celinkę dwadzieścia cztery razy oświadczył, a ten chodzi, łazi, nudzi, wzdycha i to jest męczyzna? to człowiek? Ciamajda skończony! tak jak i ten wasz gagatek delikatny.
Potok tej wymowy przerwał rządca, który wszedł do pokoju. Ukłoniwszy się paniom, zaraz o pana Stanisława zapytał.
— A! zachciałeś także, panie Kajetanie! — rzekła ciotka. — Widzieć się z panem Stanisławem? zabawne żądanie! Sądzisz pan zapewne, że wszyscy tak rano wstają jak pan, no, i jak ja! wprawdzie dziś zaspałam cokolwiek, ale to wyjątkowo tylko.
Rządca siwego wąsa pokręcił.
— Nie dziw, pani dobrodziejko, po takiej drodze spocząć trzeba.
— Trzeba? tak, trzeba! ani słowa. Kiedy wam wszystkim tak trzeba, to spijcież sobie całym domem... co do mnie już mam dosyć tego safandulstwa! Bądźcie zdrowi. Dobranoc!
Z temi słowy pani Karwacka wybiegła z pokoju.