Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

du, usiłował krakowiaka wygrywać, a cztery zbiedzone koniska, potykając się i kulejąc, przebierały nogami jak mogły.
Już też dwór w Karczówce widać było; dwór staroświecki, murowany, obszerny, nieco na wzgórzu stojący, aleja topolami wysadzona, prowadziła do niego, topole otaczały także zabudowania folwarczne, znajdujące się w pobliżu.
Gdy się pierwszy dźwięk trąbki dał słyszeć we dworze, otwarły się drzwi główne i w nich ukazała się niemłoda jakaś kobieta.
Miała chustkę zarzuconą na głowie, oczy ręką przysłoniła od słońca i patrzyła pilnie na drogę. Kilka razy wracała się, jakby pragnąc do pokoju wbiegnąć i radosną tam zanieść nowinę, to znów stawała w niedowierzaniu i wytężała wzrok, mówiąc sama do siebie:
— Panicz? nie panicz? Jezusie Nazareński! chyba panicz, śnił mi się bez trzy noce z rzędu. On! a może nie... może to jakie z powiatu? Nie, nie, taki to jest panicz. On! on! dalibóg on! mój wychowaniec, mój Stasio! Czy też pamięta jeszcze starą Wojciechowę? czy nie zapomniał o nas? Ach Boże miłosierny! na taki smutek przyjeżdża chudziaczek, sierotka moja biedna! Starszy pan na cmentarzu, panienki w żałobie... pusto, smutno tu u nas w Karczówce. Ależ i ja także! wybałuszyłam oczy i patrzę, a tu ani samowara, ani czego... Magda, kocmołuchu jakiś, ruszaj no tu żywo! Oj, sierotka on! mój sierotka, jedynaczek ten nasz Stasio kochany! Ruszaj Magdo duchem, dmuchaj w samowar, a Kaśce powiedz niech żywo stół nakryje, już ja tam sama zaraz nadbiegnę.
Gdy tak Wojciechowa wydawała dyspozycje, bryczka zatoczyła się przed ganek i pan Stanisław żywo z niej wyskoczył.
Babina głośnym płaczem wybuchnęła.
— A! paniczu kochający, najdroższy! — wołała, po rękach go całując — jużeśmy tu oczy wypatrywali, panicza doczekać się nie mo-