Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się kryje, na rzece łódka się kołysze, a trzciny nadbrzeżne szumią.
Nic prostszego i nic piękniejszego zarazem nad ten krajobraz rozległy, otwarty, szeroki, dopiero gdzieś na końcu widnokręgu w czarną ramę lasów ujęty.
Wioseczka kryła się w sadach. Domki chłopskie zaledwie trochę wychylały się z zielonych grup czereśni i śliw, dym z kominów wzbijał się do góry, tworząc skręty fantastyczne i kłęby.
Właśnie noc tylko co zapadła, ludzie nie spali jeszcze, w chatach migotały światła czerwone, jaskrawe od łuczywa smolnego co się na kominach paliło. Niedługo i te światełka zagasły, ludzie zasnęli snem twardym, uroczysta cisza zalegała dokoła.
Wietrzyk łagodny igrał z gałązkami drzew a blady księżyc przyświecał ziemi uspionej. Krótko zwykle trwają te „sny nocy letniej“, krótko gwiazdy spoglądają na ziemię. Ledwie kilka godzin panowania mroków, i oto już na wschodniej stronie nieba jasność się jakaś rysuje, niewyraźna z początku i blada. Oto wieżyczka kościelna wychyla się z ciemności, już się i drzewa rysują. Cienie zaczynają się cofać a światło wzmaga, potęguje się, rośnie, przechodzi przez całą gamę barw coraz gorętszych, jaśniejszych, dopóki się nie zmieni w purpurowy rumieniec jutrzenki.
Z za lasu ukazuje się snop promieni słonecznych i już się świat cały w blaskach kąpie, już kwiaty główki podnoszą... ptaszki spiewają wesoło, a z wieżyczki kościelnej brzmi dzwonek donośnie. We wsi gwar panuje i życie, dzieciaki bydło na pastwisko pędzą, tu i owdzie ehłop kosę klepie przed chatą, bo się dzisiaj na sianokos wybiera.
Dobrze już w górę wzbiło się słońce jasne, już ludzie w pole do roboty poszli, gdy chrapliwy głos trąbki dał się słyszeć w oddali.
Maciek, spodziewając się hojnego trynkgiel-