Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mówmy o tem — rzekł. — Teraz staraniem naszem być winno, aby go do sił, do zdrowia przywrócić. Pod opieką sióstr tak kochających stanie się to szybko, a skoro się to stanie, wtenczas ja poproszę...
Nie mógł dokończyć zdania, gdyż bryczka kanonika ukazała się przed gankiem i ksiądz z rejentem weszli do pokoju.
Celinka domyśliła się jednak, o co ją Stefan miał prosić i odpowiedziała mu spojrzeniem wymowniejszem aniżeli słowa.
— Niech będzie pochwalony! — rzekł kanonik wchodząc, a spostrzegłszy Stefana zawołał zdumiony:
— Wszelki duch Pana Boga chwali! skąd się pan tu wziąłeś?
— Dopiero co przyjechałem, księże kanoniku — odrzekł młody człowiek, ściskając rękę staruszka.
— Którędyżeś pan jechał? — zapytał rejent — boć przecie chyba nie przez nasze miasteczko, wiedzielibyśmy coś o tem.
— Naumyślnie obrałem inną drogę. Wiozłem z sobą chorego i nie chciałem prezentować się z nim w tej mieścinie.
— Więc i pan Stanisław jest?
— Przyjechaliśmy razem.
— Jakżeż tam z nim, mój bracie? — spytał ksiądz — czy będzie można zobaczyć się z nim?