Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciał biedz zaraz do wszystkich znajomych w miasteczku, aby im tę sensacyjną nowość zakomunikować. Lecz gdy już był na ganku przypomniał sobie, że to noc, że dobrzy obywatele miasteczka oddawna w śnie głębokim pogrążeni, są niedostępni nawet dla najbardziej sensacyjnych plotek.
Zgrzytnął zębami, przeklął i noc i sen i późną godzinę i dreptał po stancji, z niecierpliwością wyglądając poranku, który pozwoli mu nareszcie pobiedz w uliczki miasteczka i rozgłosić wieść, o której jeszcze nikt nie wie.
Ale jak przy kotle klapa bezpieczeństwa, przez którą nadmiar pary wypuścić można, tak przy panu poczmistrzu była małżonka, a tej, bez względu na czas mniej właściwy, można było zwierzenie uczynić.
Szczęśliwy, że ma osobę, której plotkę zakomunikować może, poczmistrz wybiegł przez sień do swego mieszkania i zapaliwszy światło, małżonkę swoją budzić zaczął.
Zmęczona pracą i całodziennem dreptaniem kobiecina, z trudnością podniosła powieki i przerażonemi oczami spojrzała na męża.
— Co to? pali się! — zawołała z przestrachem.
Pocztmistrz przyłożył palec do ust i zrobił minę tajemniczą.
— Co się ma palić — rzekł — tu się nic nie pali.
— Więc cóż?
— Pod sekretem ci powiem... na granicy, moja duszko, wyobraź sobie...