Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zkąd mamy umieć? — rzekła — przecież nas tego nikt nie uczył.
— Więc jeszcze czego? to niby ja miałam być dla was nauczycielką kochania? a to co nowego?!
Celinka zbliżyła się do ciotki. Obdarzona spokojnym bardzo łagodnym temperamentem, umiała ona zawsze panią Karwacką rozbrajać, a nie czyniła tego nigdy w pierwszej chwili gniewu, lecz czekała zwykle aż burza przeminie. Wtedy przychodziła do ciotki i powoli, łagodnie, przyjmując z uśmiechem ostatnie wybuchy gniewu swej opiekunki, załagodziła sprawę. I teraz uczyniła tak samo.
— Cioteczko kochana — rzekła — dla czegoż tak nas ciocia potępia?
— Mówiłam przecież, dla czego.
— A gdybym też przekonała ciocię, że jest inaczej, że mnie coś o wyjeździe pana Stefana wiadomo.
— Tobie?
— Tak jest — dalej, gdybym przekonała ciocię, że pan Stefan na moje żądanie, a raczej na moją prośbę opuścił gospodarstwo na czas dłuższy nieco i puścił się w podróż w naszym własnym interesie? Coby cioteczka kochana powiedziała na to?
Pani Karwacka spojrzała zaciekawiona na Celinkę.
— Ja? cóż ja mogłabym powiedzieć? nie wiedziałam dotychczas, że macie interesa w odległych stronach i że do załatwienia takowych potrzebujecie wysyłać specjalnych plenipotentów! To dla mnie jest zupełna nowość. Czy nie spadła na was czasem jaka niespodziewana sukcesja w Ameryce? a pan Stefan pojechał tam w charakterze waszego adwokata?
— Wie ciocia przecież, że na nas od niejakiego czasu same tylko smutki spadają.