— Nie ma! — mówiła dalej ciotka — dla czego nie ma? czy pojechał do miasta? lub gdzie w sąsiedztwo? Chłopak odpowiada, że chyba nie, że pan musiał pojechać gdzieś dalej, bo od kilku dni jest nieobecny, a w folwarku nie wiadomo nikomu kiedy powróci. Raczcie mi teraz, moje panny wytłómaczyć tę zagadkę! odgadnąć szaradę, bo ja sama nie wiem, co mam o tem sądzić.
— Cóż sądzić, cioteczko? zwyczajna rzecz — pojechał.
— I to ty mówisz Celinko? ty, która to niby go kochasz, która zdecydowałaś się na to, że on ma być twoim mężem i opiekunem.
— Lecz...
— Nie ma żadnego lecz. Pan Stefan powinien był pożegnać się przynajmniej, zawiadomić kiedy powróci.
— On też, proszę cioci...
— On też nie raczył słówka powiedzieć i zniknął jak kamfora. Taki ciamajda! Nie, moje panny, za moich czasów tak nie bywało. Za moich czasów nie kochano tak ślamazarnie jak teraz. Dałabym ja mu wyjazd, żeby się tu potem ze trzy tygodnie nie pokazał! U was jednak dzieje się to inaczej. Wy nie macie odrobiny energji, silnej woli, a nadewszystko nie umiecie kochać. Wcale nie umiecie, moje panny, nic a nic!
Mania roześmiała się.
Strona:Klemens Junosza - Lekki grunt.djvu/134
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.