Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Uroda nie stanowi szczęścia. Ja to znów tak się przyzwyczaiłem do niego, że gdy wyjechał, smutno mi jest...
Anielcia zarumieniła się. Wzięła do ręki poprzednio już przygotowany list i podała ojcu, mówiąc:
— Niech się ojczulek pocieszy, przywieziono właśnie z poczty list, zapewne od niego.
Pan Ludwik rzekł z ożywieniem:
— Przeczytaj-że, Anielciu, co pisze poczciwy mój przyjaciel?
Otworzyła czystą kopertę, w której znajdowała się niezapisana ćwiartka papieru, i zaczęła niby to czytać:
— „Kochany panie Ludwiku!” Przepraszam ojczulka, ale muszę pójść do okna, pismo jest bardzo niewyraźne, prawdziwe hieroglify... „Kochany panie Ludwiku! jestem w Warszawie... bardzo ważne interesa mnie tu na dłużej zatrzymają, a ponieważ...” coś tak nabazgrane, że przeczytać niesposób... „ponieważ bardzo mi jest smutno, tak smutno bez państwa, więc proszę, aby pan z panną Anielą raczył przyjechać”...
— Co?
— No, żeby ojczulek raczył przyjechać z panną Anielą, czyli ze mną, bo, pisze dalej pan Mieczysław: „bardzo jestem stęskniony...” On jest stęskniony, proszę!
— A! moje dziecko...
— Ja bo za nim wcale nie tęsknię. Dalej łączy bardzo piękne ukłony i nadmienia, że oczekuje nas z wielką niecierpliwością, oraz że cieszy się nadzieją, iż w naszem towarzystwie będzie przepędzał czas znakomicie. Oto wszystko.
— Widzisz jak to poczciwie z jego strony, że sobie o nas przypomniał, jak on rzeczywiście życzliwy jest dla nas! Nieoceniony przyjaciel. Trzebaby, Anielciu, zastosować się do jego prośby.
— I jechać?...
— Naturalnie. Ciekawym, dlaczegoby nie? Jechać i to jak najprędzej.
— Zdaje mi się, że ojczulek robi temu panu zawiele honoru.
— Anielciu! — rzekł niewidomy tonem wymówki — mówisz doprawdy jak rozkapryszone dziecko; czyż nie wolno mi miéć przyjaciela? Właśnie zrobię to o co prosi i pojadę, a ty towarzyszyć mi będziesz. Zobaczysz miasto, rozweselisz się, rozerwiesz. Chciałbym jutro wyjechać, Anielciu.
— To przecież od woli ojca zależy.
— Pójdź, moje dziecko, do cioci i dowiedz się, jak stoimy z kasą.
— Niepotrzeba. Wuj Hieronim trochę mi zostawił, odjeżdżając, a ja mam także swoje oszczędności, nie zabraknie nam.
— Tem lepiej. Urządź więc kochaneczku ten wyjazd i bądź gotowa na jutro do drogi. Kalińskiego mi też przyślij, chcę się z nim rozmówić, bo do czasu powrotu wuja Hieronima on tu na gospodarstwie zostanie.
Dziewczyna uszczęśliwiona pobiegła do Kalińskiego, który na nią oczekiwał, i opowiedziała mu wszystko.
— Kłamałam, panie — rzekła — szkaradnie kłamałam, ale Bóg mi ten grzech przebaczy. I pan także kłamać musisz. Gdy oni wrócą, powiesz że ojciec wyjechał ze mną do krewnych, daleko, bardzo daleko, do Galicyi... że adresu nie zostawił... że obiecał wrócić niedługo. Nie domyślą się, gdzie jesteśmy.
Cały dom poruszony został z powodu niespodzianego wyjazdu. Ciotka z Anielcią układały rozmaite fatałaszki do waliz, a stangret z wieczora wyszy-