Strona:Klemens Junosza - Leśniczy.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdzie ich szukać, a choćby na drugiej półkuli mieszkali zaprowadzę do nich ojca...
— Proszę pani — odrzekł młody człowiek — ja się wydziwić nie mogę, dlaczego ojciec pani tak odrazu dał za wygranę, dlaczego nie szukał porady dalej?
— Ja tego wytłomaczyć nie umiem, nie wiem: byłam dzieckiem, gdy to nieszczęście się stało i zawsze powtarzano mi, że ojciec nigdy już widziéć nie będzie. Mówił to wuj Hieronim, ciotka, słowem całe moje otoczenie... Dopiero pańskie słowa wlewają we mnie otuchę i energię. Ojciec musi się leczyć... a czy pan może zaręczyć, że widziéć będzie?
— Nie mam się za wyrocznię, proszę pani, lecz radzę próbować... może się uda.
— A jeżeli nie?
— Pani! — odrzekł — jeżeli nieszczęśliwemu dajemy nadzieję, to już mu wiele dajemy.

(Dalszy ciąg nastąpi.)