Strona:Klemens Junosza - Kuźnia Wulkana.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spogląda Maciek na dolinę z góry
I blednie naraz i w oczach się mieni,
I drży i widzi z trwogą i ze strachem
Blady płomyczek nad kowala dachem.

Ledwie wstać zdążył, już i płomyk drugi
Słomianą strzechę całuje i liże,
I ognia wielkie wnet się wzniosły smugi
I ozłociły wieś... drzewa i krzyże,
I zajaśniała w czarnych nocy cieniach
Chata kowala w ognistych płomieniach.

Biją we dzwony, we wsi gwałt i lament,
Słychać krzyk... ratuj, leć kto w Boga wierzy.
I zamięszanie ogromne i zamęt.
Każdy z czem może, z tem na pomoc bieży:
Ten z konwią wody, ten z kubłem, ów z hakiem,
Z drabiną, linką lub długim bosakiem...

Cały dom w ogniu, żar pali jak w piekle,
Wicher roznosi iskry i zarzewie,
Człowiek z żywiołem walczy wciąż zaciekle.
Ale gdzie kowal? kowal nikt nie wie.
Wtem kowalowa zdjęta wielkim strachem,
Krzyczy: na strychu! on tam jest, pod dachem.

Jako uragan, Maciek przypadł z góry,
Kiedy w rozpaczy jęczy kowalowa,
Chwycił drabinę, siekierę i sznury,
Zrzucił sukmanę, nie rzekł ani słowa,
I nim się ludzie oparli zdumieniu,
Jak ogień prędki zniknął już w płomieniu.

Zamilkli wszyscy... takiej wielkiej ciszy
Przyjrzeć się można w chwilach wielkiej trwogi.
Każdy głos tłumi, każdy ledwie dyszy,
Wtem krzyk się rozległ... lecz krzyk nie złowrogi.
Maciek wyskoczył z ognistego piekła,
Wyniósł kowala, i krew z rąk mu ciekła...

I znów powrócił w tę otchłań ognistą
I znowuż cisza nastała jak w grobie,
Ale po chwili wrócił z organistą,
W którego włosach utkwił ręce obie;
Potem przez zemstę, a może ze strachu
Pchnął go na ziemię i sam skoczył z dachu.

Zdala od zgliszczy kowalowej chaty,
Kasia skrwawione czoło Maćka chłodzi,
On zaś w jej oczach widzi cudne światy
I chce coś mówić... lecz kowal nadchodzi
I błogosławi, ten co wpierw przeklinał...
I na tem będzie moim pieśniom finał.

..............
Stanęła wkrótce całkiem nowa chata,
Biała jak mleko i jak szklanka czysta
I znowuż była na pociechę świata
Chwila poważna, miła, uroczysta...
Lecz Maciek na to nie spoglądał z góry,
Gdyż był już mężem kowalowej córy.

I słyszał od niej na swe uszy własne,
Że jest jej milszy niźli obwarzanek,
Niż kwiaty leśne, niż słoneczko jasne,
Niż krowa nawet, niż biały baranek,
Niźli od węgra chusta trójbarwista...
Taka to siła uczuć jest ognista...

O Kaliopo! pegaz mój zziajany,
Od razów bicza ma na bokach pręgi,
A maści nie znać z pod kurzu i piany.
Każ mu więc, muzo, popuścić popręgi,
I niechaj sobie pochodzi swobodnie,
Dopóki biedak całkiem nie ochłodnie.

Klemens Junosza.