Strona:Klemens Junosza - Król sam.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piękne marmurowe piękności przeglądały się w gładkiem zwierciadle stawu... słońce miało się ku zachodowi. Księżyc młody wychylił ciekawie róg złocony i zapowiadał jedną z najpiękniejszych nocy w roku pańskim 1839.
Przez aleje parku przesuwały się powozy i landa... piękne jasnozielone kolebki na wiszących resorach — dziś już nie robią takich koczobryków — a szkoda! gdyż były i wygodne i eleganckie i nie takie dziwadła jak dzisiejsze powozy, co tu niepodobne ani do łodzi ani do kolebki...
W landach siedziały kobiety... ale jakie ko biety!.. Nie malowane lalki dzisiejszego czasu, ale prawdziwe kobiety, złożone z krwi i kości. Łączyły one w sobie skromność fiołków z ciepłem wiosennego słońca; białość lilij wodnych z rubinowym kolorem wisien dojrzewających. Nie strzelały oczami jak dziś, lecz kryły wdzięk twarzy w kapeluszach przecudownej formy, zawiązywanych pod brodą. Nie szukały nikogo, bo same były poszukiwane, nie wzdychały do młodzieży, gdyż młodzież proprio motu karki za niemi kręciła...
Można było podziwiać ładne rączki w kanarkowych rękawiczkach i prześliczne figury w stanikach długich z bawetami.
Gdzież się to wszystko podziało?
Gdzie wesołe czasy Bielan, Kaskady, ogrodu na Czystem, Wilanowa i Saskiej Kępy?! przepadło to już bezpowrotnie.
Szliśmy w tym różnobarwnym, uśmiechniętym tłumie, ze ś. p. Ignasiem, pomocnikiem młodszego archiwisty. Nieoszacowana to była dusza, wielkie i rzadkie zdolności. Jakkolwiek skazany na całe życie do archiwum, miewał jednak niekiedy dobry humor, a koleżeństwo pojmował w najobszerniejszem znaczeniu tego wyrazu. Żyliśmy z sobą jak bracia, mieszkaliśmy razem w pięknej stancyi na ulicy Bednarskiej, z widokiem na Wisłę, na Kępę, no, i na pola, które miały dla nas znakomity urok, gdyż zblizka mogliśmy je byli widywać bardzo rzadko.
Życie nasze upływało równo, jednostajnie, miarowo. Poza suchą czynnością biurową, wzmacnialiśmy dusze czytując utwory poetów i śpiewając smętne pieśni przy akompaniamencie gitary. Czytywaliśmy książki i grywali w szachy u Zuzi, a nigdy nie przychodziło nam na myśl, że poza komissyą, naszym pokoikiem i skromnemi rozrywkami istnieje świat inny, świat palących żądz, ambicyi, namiętności; świat fałszywych myśli, czynów podstępnych i gorączki złota.
Zdawało nam się, że Bóg stworzył człowieka na to, aby tenże wszedłszy do urzędowania pracował, awansował, ożenił się, dosłużył emerytury i spełniwszy co do niego należało, przeszedł do lepszego życia i spoczął w familijnym grobie na Powązkach. Wszak to tak jasne — i obaj z Ignasiem szliśmy wytrwale do tego celu... drogą prostą...