Strona:Klemens Junosza - Król sam.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdyby się jedno z drugiem dało połączyć, czyż mielibyśmy starych kawalerów lub stare panny?
Lecz napróżno... ministeryum skarbu nie chciało dać kanceliście radcowskiej pensyi; Pan Bóg zaś nie chciał dać radcy kancelistowskiej młodości.
Obie moje prośby złożone zostały ad acta i o mały włos nie zapłaciłem kontrawencyi stempla...
Lecz trudno. Nie przebijesz muru głową — poddałem się losowi i — żyłem, bo za naszych czasów samobójstwo nie było w modzie: nie strzelano sobie we łby i nie płacono dwustu rubli rocznie za kawalerski pokoik bez mebli... Żyło się, a ostatecznie życie to nie było nieznośnem.
Mieliśmy wówczas zaledwie trzy gazety i paliliśmy „dreikönig“ w glinianych fajeczkach. Były w modzie pieprzowe cybuchy i kołnierzyki z rogami. Noszono mantynowe chustki na szyi i nieznano wody sodowej.
Na kawalerskich zebraniach mówiono o polityce i o kobietach, ale o kobietach znacznie więcej niż o polityce. Był to bowiem czas galanteryi dziś nieznanej.
Postęp i cywilizacya nie stworzyły wówczas jeszcze wyrazów: facet i facetka; żyliśmy według przykazań Bożych i kościelnych i obcierali nosy fularowymi chustkami. Koniec takiej chustki powinien był wyglądać z tylnej kieszeni granatowego tużurka, tak, jak galanterya i grzeczność z każdego wyrazu młodzieńca, z każdego jego gestu i ruchu.
Namiętnością moją była gra w szachy. Zawsze podziwiałem wschodniego mędrca, który wynalazł tę grę szlachetną, będącą znakomitem ćwiczeniemdla myśli.
Grywaliśmy w pewnej bardzo przyzwoitej kawiarni, gdzie usługiwała mała, fertyczna Zuzia i gdzie podawano wielkie fajki, nabijane łagodnym wagsztafem.
Częstokroć, w wolnych chwilach, gdy zastanawiałem się nad grą i nad życiem, przychodziło mi na myśl, że i gra i życie mają wiele cech wspólnych. Tu i tam trzeba bronić się na każdym kroku, wystrzegać omyłek i błędów, które potem odpokutować trzeba utratą całej partyi i wstydem przegranej.
Zastanawiałem się nieraz i długo, chociaż pomimo tych zastanowień przegrałem fatalnie na szachownicy życia...
Lecz wracam do mojej opowieści.
Było to już bardzo dawno temu. Wiosna jaśniała w całej pełni blasków. Park Łazienkowski kąpał się w promieniach słonecznych. Kwiaty pachniały, szumiały listki, woda w stawie przelewała się srebrem i brylantami.
Co dziwnego?! kwiaty, listki i woda należały do szczęśliwszych czasów, do owych błogich chwil, w których świat nie był ani tetrycznym ani starym. Białe jak śnieg łabędzie pływały po kanałach i stawie, majestatyczne, wspaniałe... Chór słowików brzmiał rozgłośnie, pałac podwajał się w wodzie...