Strona:Klemens Junosza - Król sam.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z zielonych dębów, przeplatanych białą, płaczącą brzeziną.
Nieraz, usiadłszy na kłodzie strzaskanej przez piorun wierzby, cofałem się myślą wstecz, w upłynione lata mej młodości, i widziałem przed sobą zacną twarz Ignasia i piękny profil tej, która przesunęła się przed nami jak nadziemskie zjawisko, jak kometa, z tą tylko różnicą, że kometa na chwilę chociaż pozostawia za sobą pas świetlny, a ta... rzuciła szare pasmo smutku i tęsknoty...
Są jednak ludzie szczęśliwi! myślałem z zazdrością, ale natychmiast w umyśle moim rodziło się pytanie:
— Czy rzeczywiście są tacy? I zwątpiłem o tem, bo gdzież jest granica ludzkich pragnień, żądz i ambicyi? gdzież człowiek, który powie że ma dosyć? Są zapewne tacy co mają dość dzieci, dość biedy, do syta cierpień i zmartwień, ale dobrego nikt nie ma za dużo, szczęścia nikt nie doznaje za wiele i dla tego nie ma szczęśliwych.
A jam przynajmniej spokojny, — złożyłem moją młodość na ofiarę miłości, a raczej wyrzekłem się wcale młodości — ale pozostał mi wiek dojrzały, wiek pracy, wypełnienia obowiązków, wiek nieopromieniony aureolą zachwytów, nie wstrząsany szaloną burzą krwi i pragnień... na grobie miłości wyrósł trwały, chociaż posępny cedr wspomnień, a te wspomnienia mają aż do śmierci zastępować rzeczywistość.
Znalazłem wypoczynek dla myśli, znalazłem ciszę w samotnem ustroniu, znalazłem nowych ludzi, zawiązałem nowe znajomości i stosunki — a Ignaś został sam — zupełnie sam, nawet bez przyjaciela lat młodości. Czyż los dla niego nie będzie miał uśmiechu?

· · · · · · · · · · · ·

Nie przypuszczałem nigdy że jeszcze raz w życiu wypadnie mi ustroić się świątecznie i poprowadzić do ołtarza tę, która do ostatka życia istnieć będzie w mem wspomnieniu jako przedmiot jedynej a gorącej mojej miłości.
Pierwszy raz oddawałam ją innemu z rozpaczą — serce mi się krwawiło kiedy wymawiała słowa przysięgi, oczy zachodziły łzami gdym widział jak białą dłoń swoją składała z ufnością w rękę nienawistnego mi człowieka.
Drugi raz spoglądałem na to z tęsknym spokojem, z przeświadczeniem że skarb który nigdy do mnie należeć nie będzie, dostaje się w zacne