— Panowie bracia! rzecze Jacek z płaczem,
Nie ma tak bardzo rozbijać się za czem,
Obronę moją wypowiem niedługo,
Z tą się nie żenię — bo się żenię z drugą.
I żebyście mnie w kawałki pocięli,
Już mnie grób jeden chyba z nią rozdzieli.
— Takiś ty mądry... a gdzież masz tę drugą?
— Tam naprzeciwko, we wsi, po za smugą,
I wioskę chłopską Jacek wskazał palcem..
Wtem szlachta huknie — a precz z tym padalcem!
W tobie honoru tyle co pies płakał,
Ty nam tu hańbę przynosisz i zakał!
Z chłopką się żenisz.. a kija tu na cię,
W kije go chłopcy!! wal go panie bracie!!
Że miłość zawsze jest wielkie szaleństwo.
Dowiodły tego romanse Jackowe,
Bo biedny chłopak zapaloną głowę
Dziś w bardzo wielkie wdał niebezpieczeństwo.
I Bóg wie jaka czekała go dola,
Wtem organista znowu krzyknął — hola!
Teraz już bracia nie możemy zbłądzić,
Wiemy co zrobił i jak go osądzić..
Ty ojcze gadaj. —
— Wypędzić! niecnota.
Niech głowy nawet nie wsadzi z za płota,
Niech mu obetną u kapoty poły,
Niech idzie sobie w świat, jak patyk goły..
— I cóż wy na to? — wypędzić! wypędzić!
Aż za granicę — czego mamy szczędzić,
Kiedy on do nas w taki sposób pije,
Niech chłopem będzie, niech z chłopami żyje.
Rzekł organista — Nie osądźmy krzywo,
— Nie! jako żywo nigdy! jako żywo!
— Sprawiedliwości stanie się zadosyć,
Gdy mu się ze wsi każemy wynosić.
Ale Onufry! choć on syn wyrodny,
Wydziedziczenia przecie nie jest godny...
Wydziel mu słusznie, to co mu przypada,
Niech twoje dziecko nie wyjdzie na dziada!
Natychmiast szlachta zaczęła też krzyczeć:
— Obliczyć zaraz, obliczyć! obliczyć!
A pan Onufry siadł z kredą do stołu,
I zaczął liczyć ze szlachtą pospołu...
Grunt mu przypada, co idzie pod cmentarz,
Że go nie weźmie, spłacić mu gotówką,
Dać mu sto rubli! — Dobrze — a inwentarz,
Wóz, krowa czarna z centkowaną główką,
Kobyła siwa... pół sadła z komory...
A ile świni?
— Wypada półtoréj. —
Tu się znów szlachta łamie nad trudnością,
Jak tę połówkę wydzielić. — Z łatwością,
Ozwie się jeden — toście bracia głąbie,
Świnia się zarznie i na pół rozrąbie.
.................
Kwiczy nieszczęsne zwierzę.. już dorżnęli.
Ojciec siekierę bierze, na pół dzieli,
Koń zaprzężony... krowa na powrozie,
Skrwawionéj świni połowa na wozie,
Jacek sto rubli do kieszeni schował,
Ojcu padł do nóg... w rękę pocałował.
A kiedy wózek już miał ruszyć w drogę,
Stary rzekł — zostań... Syn odparł, nie mogę.
Wśród śmiechu wszystkich wielkiéj nawałnicy,
Jacka — Bannitę wygnano sromotnie,
I szydząc z niego i klnąc go stokrotnie,
Odprowadzono do saméj granicy. —
.................
Czekała Dosia spłakana przy płocie,
Kiedy nadjechał ów wózek Jackowy
I spadły z serca rozpaczy okowy,
I Jacentemu i pannie Dorocie. —
I wkrótce w chłopskiéj chacie na wsi skraju,
Było im dwojgu dobrze jakby w raju...
.................
Och czemuż Jacek był z wielkiego rodu?
.................
Przez to on kochał i cierpiał za młodu,
Został bannitą z wsi swojéj — a potem
Życie mu było długi czas kłopotem,
Bo gdy się tylko zjawił na jarmarku,
Zaraz go szlachta otaczała wieńcem,
Zwiąc go wyrzutkiem, albo odszczepieńcem:
A czasem pięścią sięgając do karku..
Więc plunął Jacek na to marne życie,
Wprzągł kobylinę w swój mały wózeczek,
Zabrał dobytek... sprzedał mająteczek,
I wraz z Dorotką emigrował skrycie..,
Wyemigrował biedak na kraj światu,
Cóś do trzeciego podobno powiatu.
Tam znalazł także skromniutki zakątek,
Co się wśród borów jak fijołek kryje,
Gdzie nad wieczorem moc leciuchnych łątek
Buja nad rzeczką, co się w lesie wije....
I tam podobno, jak tradycja niesie,
Jako gajowy osiadł w wielkim lesie...
.................
A na podlasiu,. kiedy mrok zapadnie,
I gdy łuczywo w kominie zabłyśnie..
Moc dziewcząt młodych do babki się ciśnie.
Bo babka bajki opowiada ładnie.
I kiedy wicher zahuczy w kominie,
To przy kądzieli o późnéj godzinie,
Dziewczęta sobie powtarzają skrycie
Okropne dziwa o Jacku Bannicie.