Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Idźcie wy!... Do czego mam się przynać, skoro nie tylko dąbka, ale nawet patyka marnego nie ruszyłem?
— Sikora nie po raz pierwszy oskarżony jest o tego rodzaju sprawki — rzekł sędzia.
— Złych łudzi nie brak na świecie, — odrzekł chłop poważnie, — skarżyć mogą, bo sąd prześwietny jest cierpliwy i lada bajów słucha, ale za rękę nikt mnie nie złapał...
— Niech Koguciński mówi dalej.
— Prześwietny sądzie! Powiadam i mówię sprawiedliwie... odrazu miałem na Mateusza posądek, bo nawet kiedyś spotkałem go w lesie i widziałem, jak się owemu dąbkowi przyglądał, właśnie tak patrzył na niego miłosiernie, jak kot na sadło, aż się oblizywał, bo też to, proszę prześwietnego sądu, i dąbek był ładny, czy na podwalinkę, czy na słupy samo prawie... Tedy pewny byłem, że to Mateuszowa sprawka; żeby zaś z gołą gębą do prześwietnego sądu nie przychodzić, pobiegłem na wieś, wprost do jego chałupy. Pytam o Mateusza, powiadają, nie masz go; zajrzałem do stajni, konia niema... mówię do jego baby: — Moja Mateuszowa, pożyczcie mi siekiery, bo moją ktoś ukradł. Baba szuka po kątach, siekiery niema... Jego niema, konia niema, siekiery