Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na drodze dał się słyszeć brzęk dzwonków od sani.
— Sędzia jedzie, sędzia jedzie, — zawołano w tłumie.
Przed dom, w którym się sąd mieścił, zajechały sanie duże, szerokie, ciągnione przez parę opasłych kasztanów. Z sani wysiadł mężczyzna tęgiego wzrostu, z dużemi blond wąsami, w ogromnem futrze wilczem, i wszedł do sądu.
Po chwili wybiegł stamtąd stróż, chudy człowieczyna, o dziwnie bladej twarzy, z nosem czerwonym, i małemi zaspanemi oczkami.
Stanął na ganku i zawołał:
— Które ludzie sprawy mają, niech się nie rozłażą, bo zaraz się zacznie, a co z woza spadło to przepadło.
Wszyscy hurmem zbliżyli się do świątyni Temidy, w której pan pisarz ze śpiczastą bródką, w jasno-żółtym krawacie i ciemno zielonej marynarce już rozkładał papiery i akta.
Zaraz też wszedł do sali sądowej sędzia, ów właśnie z wielkimi wąsami i dwaj ławnicy chłopi, którym odrazu na widok papierów spać się zachciało, gdyż usposobienie do snu manifestowali ziewaniem.
Osądzono kilka spraw cywilnych bardzo szybko. Żydzi w charakterze powodów wystę-