Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To jest tylko przyjacielskie życzenie.
Rzekłszy to, pan adwokat splunął i odszedł.
— Widzi mi się, Abramie — rzekł Mateusz, — że was ten kręciciel krzynkę zdyfamował... ja mogę być świadkiem.
— Na co?
— Żebym świadczył, jako prawda.
— I co z tego?
— Niechby się choć strachu najadł.
— Po co? Żeby się procesować z każdym psem co szczeka, toby człowiek nie handlował skórkami, nie kupował od was zwierzyny, tylkoby musiał mieszkać koło sądu i codzień tam chodzić...
— Juści i to prawda.
— Skoro Abram co mówi, to zawsze prawda. Abram nigdy żadnego fałszu nie robi...
— No, czasem, jak co kupujecie...
— Aj, Mateuszu, Mateuszu, sami sprawę macie, koło sądu stoicie, i nie możecie zrozumieć, że co innego jest fałsz, a co innego rachunek. Jeżeli teraz, rano, ja powiem, że jest noc, to będzie fałsz; jeżeli gdy wy żądacie trzy ruble, a ja powiem, że wam się należy tylko półtora, to będzie rachunek. Zając nie jest kuna, a kuropatwa nie sarna; tak samo fałsz nie może być rachunkiem, ani rachunek fałszem...