Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie kupicie wy, to kupi kto inny... Żydów na świecie dość...
— Owszem, może zawieziecie do Warszawy?... wieźcie. Tu koło nas nie będzie nikt Abramowi handlu psuł. Niech pani Kogucińska tę sprawę osądzi... teraz korale za bezcen, a on chce za skórki brać jak za złoto!
— Bo pewnie, że się za bardzo drożysz — wtrąciła baba.
Koguciński spojrzał na żonę zdumiony.
— Toć sama kazałaś — rzekł bojaźliwie.
— Ja? ani mi się śniło.
— Wyraźnie powiedziałaś, żebym się ani ważył, bo...
— Przywidziało ci się. Żeby inszemu żydowi, to rozumiem... ale Abram spokojny człowiek, krzywdyśmy od niego nie mieli...
— To jest słowo sprawiedliwe i mądre — rzekł Abram. — Zaraz poznać kobietę rozumną, choć tego po sobie nie pokazuje... W oczach ma złość, ale w sercu dobroć. Jak przemówi, myślałby kto, że smoła i siarka z niej leci, a to jest sam miód. Wy nie jesteście warci takiej kobiety, panie Koguciński, naprawdę wam powiadam.
— Bo mu też opuść, Janie, proszę cię.
— Ha, skoro tak żądasz, to opuszczę. Przybijam!