Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Abram przeprosił gospodarzy, włożył czapkę i modlitwę krótką odmówił, potem wychylił kielich.
— Aj! — rzekł — teraz mi lepiej. Ja powiadam, że czasem kieliszek wódki wart jest tysiące. Teraz, panie Koguciński, możemy pogadać o skórkach; ja umyślnie za tem przyszedłem; wezmę wszystkie, ile macie... i lisie i tchórze.
— Dobrze.
— Tylko niech usłyszę od was ostatnie słowo.
Gajowy powiedział cenę, na którą Abram się oburzył.
— Jak żyję, nic podobnego nie słyszałem! — zawołał. — Co to jest... za głupiego tchórza żądać jak za niedźwiedzia... a za lisy! Żeby one z czystego jedwabiu szerść miały, jeszcze nie byłyby tyle warte. To jest świat! aj waj! czy to można handlować?... czy można żyć?...
— Ja nie odstąpię.
— Nie odstępujcie. Wasze skórki, wasza wola; moje pieniądze, moja wola. Ja też nie odstąpię. Tylko moje pieniądze nie zepsują się i będą zawsze pieniądze, a wasze skórki wylenieją i zmarnują się. Będziecie z nich mieli sobole... co w plecy kole.