Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Obwiążcie się, albo bierzcie powróz do ręki... spróbuję was wyciągnąć; teraz, kiedy już widno, nie wpadnę.
Oparł się silnie o drzewo i dźwigał. Wtem nagle z poza drzewa dał się słyszeć gruby, basowy głos:
— A, dalibóg, Mateuszu! co za wiele to nie zdrowo... Przyjaźń przyjaźnią, a interes interesem. Mało wam dąbka, mało zajęcy, jarząbków, cietrzewi... teraz wam się zachciało wilka! Żebym tak zdrów był, nie dam! Mój dół i wilk mój!
Mateusz poznał od razu głos Kogucińskiego.
Nie odwracając się i nie puszczając sznura z rąk, rzekł:
— Bierzcie go, Janie; sprawiedliwie on wasz i ja z niego żadnej korzyści nie chcę mieć.
— A cóż wy żywcem go bierzecie? — zapytał Koguciński.
— Aha...
— Eh! to na nic... zastrzelić bestyę i już... dużo on mi utrapienia i szkody narobił... takiego mi pieska dobrego zadusił, żebym za niego dziesięciu rubli nie chciał. Palnąć mu w łeb i już...
— A to palcie — odezwał się Mateusz.