Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Stary cygan!
Często zdarzały się takie sprzeczki, ale ostatecznie kończyły się zgodnie. Chłop oszukać się nie dał i Abram płacił co się należało. Cóż miał robić? Z natury handlu, jakiemu się oddawał, wielce cenił dobry i stały stosunek ze znakomitym tępicielem zwierzyny; musiał mu nawet pochlebiać, częstować go niekiedy, a w potrzebie i drobnym kredytem wygodzić. Specyalność, jakiej się Mateusz oddawał, nie była łatwą. Tropił ciągle i sam był tropionym, co wymagało wielkiej przytomności umysłu, bystrego oka i ucha. To też wyrobił sobie wzrok koci, a słuch zajęczy; jednak, mimo tego, dostawał się niekiedy przed kratki sądowe i kilkakrotnie w kozie siedział. Pierwszy raz trzy, potem miesiąc, ostatnio dwa...
I za co?
Za to tylko, że sędziowie mieli dziwaczne pojęcia o własności... i nie mogli zrozumieć, że co innego ukraść, a co innego wziąć...
Bywają takie twarde głowy!
Mateusz nieraz zastanawiał się nad tym szczególnym objawem nieudolności ludzkiego umysłu. Dlaczego lada kto rozumie, że co innego jest młócić, a co innego strzelać, co innego orać, a co innego gwizdać, a „wziąć“ i „ukraść“ biorą za jedno!