Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czy ja na to tyle lat koło niego chodzę, żeby się ożenił i wszystko popsuł? No, pierwej ja teraz zobaczę swoję ucho, niż od niego korzec pszenicy, albo baryłkę okowity. Ta dobra pani pewnie będzie taka, jak wszystkie dobre panie... jak się bardzo rozchodzi, to każe mi dać... całe dwa garnce kartofli!
Raport, jaki Icek zdał ciotce pana Macieja, trzymany był w minorowym tonie.
— Znalazłem go, proszę jaśnie pani, znalazłem — mówił; — a co mnie to kosztowało!... niech moje wrogi takiego kosztu nigdy nie mają!
— Żyje?!
— Zdaje się, co pan jeszcze żyje, — odpowiedział płaczliwie Icek.
— Jakto? więc chory?
— Nie jest całkiem chory, nie jest zanadto zdrów; tak sobie, trzyma się jednakowo, jak zawsze...
— Bogu dzięki! więc nie utopił się?
— Jeszcze się ze wszystkiem nie utopił.
— Eh, mój Icku, mówisz tak, jak gdybyś był pijany, albo nieprzytomny!
— Powiadam jaśnie pani, że pan utopiony nie jest.
— A cóż znaczy ten zabity koń, złamane koło... czy to był napad zbójecki, czy wypadek?