Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Słuchajcie no, panie sołtysie — rzekł Icek, — wy pewnie nabożny człowiek jesteście?...
Sołtys, którego gorzałka dobrze już rozmarzyła, otworzył oczy szeroko i zaczął głosem przerywanym i niepewnym:
— Każdy człowiek Pana Boga chwali... i każdy grzesznik jest... jako że nie bez co innego... jeno bez grzechy. Po sprawiedliwości tak ci powiadam, mój żydku.
— Nu, ja widzę, że wy sprawiedliwy i nabożny człowiek, to wy mnie nie będziecie bronili, żebym odmówił pacierz... tu w drugiej izbie. Drzwi otwarte, możecie na mnie patrzeć. Ja poproszę szynkarza Mośka, on mi pożyczy swojej płachty i wszystkiego co jest potrzebne. Ja się trochę pomodlę... to nie zabawi długo, wy tymczasem będziecie sobie pili.
— Ma się rozumieć, każdy wedle swego zakonu... ja nie bronię. Zatrudnienia wielkiego w domu dziś nie mam, a czy przyjdziemy do gminy zaraz czy za godzinę, to dla mnie jedno. Sołtys sobie jestem i gospodarz duży... mogę tak, a jak zechcę mogę inaczej. Idź się żydku modlić, pacierz swój żydowski według starego zakonu sobie zmów... ja ci nie przeszkodzę.
Icek nie dał sobie tego dwa razy powtarzać. Wybiegł do drugiej izby, zamienił parę