Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nin. Czasem powie takie niepolityczne słowo, że tylko splunąć, a czasem tak wywija pięścią, że tylko skarżyć do sądu.
Icka szwagier, Lejbuś, co trzyma karczmę, powiada, że z tymi chamami zdrowie stracił; taki to naród!
W tej właśnie Wygodzie trzeba było konie popaść. Icek wysiadł z wozu, namówił fornala, żeby sobie kupił wódki, a sam poszedł do Lejbusia do stancyi.
Mieli sobie obaj dużo do powiedzenia, jako żydki i jako krewni i jako spólnicy do kilku drobnych interesów. Zapisali cały stół kredą, trochę skakali sobie do oczu przy rachunku, ale w końcu się pogodzili. Icek napił się swoim kosztem wódki, Lejbusiowa dała mu trochę gorących kartofli bez żadnej pretensyi, a chleb i cebulę miał z sobą, więc było doskonałe śniadanie. Potem Icek znów siadł na wóz, zagrzebał się w słomę i spał doskonale, aż do chwili przyjazdu do miasta. Koła wozu zaturkotały na bruku, Icek oczy otworzył...
Naraz zrobił się zupełnie rzeźwy i przytomny, bo atmosfera miasta tem jest dla żyda, czem woda dla ryby, czem dla ptaka przestrzenie powietrzne. Na każdym kroku pachnie mu geszeft. Każdy dom czuć handlem. Począwszy od rogatki, na której żydek dzierża-