Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przykro mi to, ale przecie nie mogę cię par force zaprowadzić do ołtarza. Wobec twego uporu dałam już wszelkim perswazyom za wygraną, już cię nie namawiam, rób co ci się podoba; chcesz się zmarnować... marnuj się, ja już ani słowa nie powiem. A propos, czy ty znałeś Ludwisię Sawicką?
— Co to za jedna?
— Wyborny sobie! pyta się co za jedna! Ludwisia Sawicka, córka pana Józefa z Góry, bywałeś tam przecie.
— Ach! ten dzieciak.
— Była dzieckiem przed ośmiu laty... ale teraz! Widziałam ją wczoraj, właśnie dopiero co wróciła z Warszawy. Co za dystynkcya, jakie ułożenie! gra na fortepienie jak artystka, śpiewa przecudownie... a powierzchowność! Stanowczo piękniejszej panny w okolicy nie było i nie będzie.
— Proszę!
— To jest fakt. Wyobraź sobie: wzrost piękny, figura zachwycająca, ruchy pełne wdzięku, włosy blond złociste, oczy jak turkusy, buzia dziwnej białości, cokolwieczek rumiana, nosek jak u posągu...
— Sokratesa?
— Wstydź się, do czego to podobne, żebyś ze starej ciotki żartował! Skoro powiadam,