Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Fotografie wioskowe.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mieszczenie dla koni; adjutant grał rolę kwatermistrza, a gdy pan Maciej na popas lub nocleg przyjechał, zastawał wszystko przygotowane. Gospodarz karczmy czy zajazdu, uprzedzony zawczasu, oczekiwał, miał ogrzaną stancyę dla gościa, stajnię i obrok dla koni.
Icek najszczęśliwszy był, gdy się w podróż puszczał, bo po drodze różne male handelki i geszefciki urządzał, zarobił parę groszy, z których nie potrzebował na razie przynajmniej zdawać żonie rachunku, a nawet wyobrażał sobie, że kapitalik podczas wędrówek złoży. Nie powiodło mu się, bo nie miał szczęścia.
— Żebym tak zdrów był — mówił do pana Macieja, — jak złożyłem sobie kilkanaście rubli... i schowałem je dobrze... Bardzo dobrze schowałem...
— Gdzież tak?
— Koło siebie. Gdzież miałem schować? Zaszyłem w kapotę! Byłem pewny, że mam je pod podszewką tak bezpieczne, jak w banku. Tymczasem przepadły. Przyjechałem na szabas do domu. Przebrałem się bardzo porządnie, w atłasową kapotę, w pas, w ładną czapkę, a starą kapotę powiesiłem na gwoździu. W niedzielę rano ubrałem się jak zwykle... w biedniejsze odzienie. Patrzę, moja kapota rozpruta, pieniędzy niema. Krzyczę, pytam