Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
63

W przyciszonych tonach słychać było żale i skargi, to znów oderwała się nuta jednej z tych piosenek, jakie Kajetan wyśpiewywał, i znów żal, modlitwa...
Podczas gdy panna Antonina grała, w sąsiednim pokoju było cichuteńko, nikt nie rozmawiał, nikt ani słówkiem nie przerywał.
Widziałem przez drzwi otwarte, że pani rotmistrzowa ociera oczy, brat Serwacy siedzi w zadumaniu, a dziadek mój rnsza brwiami, co zwykle czynił, gdy był wzruszony lub smutny.
I znów w dziecinnej głowie powstał cały szereg pytań: czemu ci starzy posmutnieli tak nagle? Czemu przestali mówić, czemu pochylają głowy na piersi? Co jest w tych dźwiękach? Dlaczego one i mnie rozmarzają, bo i ja także czuję, że mi się na płacz zbiera.
Gdy ostatnie tony umilkły, pocichu, na palcach, wsunąłem się do stołowego pokoju i stanąłem za krzesłem brata Serwacego.
— Ojcze! — spytałem go szeptem — dlaczego panna Antonina grywa tak smutno?
— Bo smutno na świecie, moje dziecko — odrzekł, gładząc mnie po głowie i westchnął.
— Czas już — odezwał się dziadek — późno, chodźmy do domu.