Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
64

— Ależ posiedźcie jeszcze, cóż pilnego? — prosiła rotmistrzowa.
— Pójdziemy — odezwał się doktór — pani nie może długo siadywać, ja nie pozwalam.
— Despotyczny pan jesteś... i nadużywasz praw swoich! A gdybym się też uparła i powiedziała veto!...
— To musiałaby pani dobrodziejka jutro od rana po mnie posyłać, leżeć cały dzień w łóżku i brać jaką miksturę lub pigułki.
— Racya słuszna! — rzekł dziadek i ucałował rotmistrzową w rękę.
Za przykładem dziadka ruszyło całe towarzystwo.
Wyszliśmy.
Noc była cudowna, ciepła, pachnąca. Ktoś zaproponował spacer. Udaliśmy się całą kompanią za kościół, na drogę wysadzoną lipami. Starsi gwarzyli, ja dreptałem obok panny Felicyi rozmarzony i senny.
— Cóż mój młody paziu — szepnęła — chciałbyś już spać?
— O! nie... — odrzekłem — zawsze jestem na pani rozkazy.
— Na rozkazy!... zabawny dzieciak, cóż ja ci mogę rozkazywać?