Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
45

kamień, tem śmielej, że już z jednym nieprzyjacielem mam mieć do czynienia, wyskoczyłem z za krzaka i zamierzywszy się kamieniem, zawołałem:
— Co tu chcesz? czego szukasz, złodzieju?
— Ach!
Zmieszałem się i opuściłem ręce; przedemną stała panna Felicya przestraszona, zdziwiona, a w oczach jej błyszczały łzy.
Nie miałem pojęcia, żeby osoba dorosła mogła się tak bać... Drżała na całem ciele, zbladła, a chwyciwszy mnie gwałtownie za rękę, że o mało nie krzyknąłem z bólu, spytała prawie szeptem:
— Tyś tu był?...
— Byłem... — wyjąkałem — byłem, proszę pani... bo... bo... ja myślałem... mnie się zdawało... zdawało mi się...
— I słyszałeś? Powiedz, coś słyszał?
— Słyszałem, proszę pani.
— O ja nieszczęśliwa!... Moje dziecko, mój drogi, przecież wiesz, że ja byłam zawsze dobra dla ciebie, żem cię tak lubiła.
— Prawda, proszę pani.
— I zdaje mi się, że i ty mnie lubisz. Powiedz, lubisz ty mnie choć trochę?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, przestępowałem tylko z nogi na nogę.