Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
16

pocztylion dwukołową, zieloną biedką przejeżdżał, albo że się na nim niekiedy ekstrapoczta lub konna sztafeta pokazała.
W takich razach chrapliwy głos trąbki alarmował mieszkańców, którzy wybiegali przed domy, ciekawi wiedzieć, co za nadzwyczajna wieść przyszła ub jaka znaczna osoba przybyła. Zresztą toczyły się po tym trakcie szlacheckie bryczki i powoziki, wlokły chłopskie wozy z cielętami, jak zwyczajnie na drodze.
Nie była to szosa, lecz tak zwany gościniec, szeroki bardzo, piaszczysty tak, że ślad kół wnim ginął.
Trakt ten niknął w lasach czarnych, gęstych, co się na szerokiej przestrzeni rozrosły i wielką ciemną ramą obejmowały horyzont.
Pamiętam i te lasy piękne, zielone świerki, sosny, jodły, dęby, buki, jesiony, lipy — czego w nich nie było! Rosły tam i jabłka dzikie i gruszki i maliny pachnące, a w barciach gnieździły się pszczoły. Dziś już z tych lasów niema ani śladu; na miejscu, gdzie dęby i buki szumiały, stoją budowle kolonistów, na wykarczowanych polach zboże rośnie.
Samo miasteczko niczem się osobliwem nie odznaczało. Było ono jak wszystkie polskie miasteczka. Kto jedno widział, wszystkie widział, więc opis zbyteczny.