Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
113

Kwestarz się roześmiał.
— Panie dobrodzieju! — rzekł — uczą się ludzie i w szkole i w klasztorze, ale podobno najwięcej w życiu, w biedzie, w tułaczce, w poniewierce. Podobno niema lepszej szkoły, natabene, jeśli się z niej korzystać potrafi.
— A kiedyż on, mój bracie, tę szkołę i poniewierki przechodził.
— Dobrodzieju, właśnie pana Piotra trzebaby o to zapytać. On właśnie mógłby dużo o tem powiedzieć.
— Pan Piotr! No, proszę, nowe rzeczy opowiadasz mi, bracie Serwacy.
— Tak jest, pan dobrodziej nie zbyt dawno między nami, więc niejednej historyi tutejszej nie zna. Do nas, do klasztoru, często ze świata odgłosy dochodzą, no, a ja, biedny sługa Boży, od wsi do wsi, od dworku do dworku za kwestą jeżdżąc, z ludźmi różnej kondycyi przestając, to i owo usłyszę i wiem.
— Ale to mnie jednak zastanawia, jaki stosuuek mógł ich łączyć. Pan Piotr bardziej mi na starego wiarusa, aniżeli na eks-mnicha wygląda, wątpię więc, żeby kiedy razem pacierze w chórze odmawiali. Nawet, co ja mówię, wątpię! wątpliwości żadnej nie masz i być nie może, przecież pan Piotr syna dorosłego ma, ergo i żonę musiał zamłodu mieć, więc...