Strona:Klemens Junosza - Dworek przy cmentarzu.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
114

— Tak, panie dobrodzieju, tak, ale i nasz gość nie w poranku życia swego zakonnikiem został. Dziś habit nosi i sandały drewniane, ale niegdyś czem innem nagość swą przyodziewał.
— Rozumiem.
— Nawet znać po nim i teraz dawne rzemiosło; ruch ma osobliwy, żołnierski, chód równy, jakby mierzony i w spojrzeniu coś rozkazującego, bystrego. Dawne to czasy i wiem od naszego furtyana, niegdyś także żołnierza, jak to bywało. Wielki kawał świata przeszli, los rzucał nimi, jak piłką, a potem jeden poszedł rolę uprawiać i zwierza ścigać po lasach, a drugi świata się wyrzekł i Bogu służyć ślubował, odbył ciężki nowicyat, mnichem został. Jakim jest zakonnikiem, opowiadać panu dobrodziejowi nie mam potrzeby; wiedzą to ludzie. Prawdziwy żołnierz Chrystusowy, zwierzchność go ceni, misye mu ważne poleca. Otóż z panem Piotrem stara i wypróbowana przyjaźń go łączy i, jak panu wiadomo, w obronie swego socyusza stanąć umiał. Bronić on też będzie jego dobrej sławy i skutecznie zwróci panu Piotrowi to, co mu ludzie porywczo i niesłusznie odebrali.
Powiedziawszy to, kwestarz powstał i do odejścia się zabierał, ale dziadek puścić go nie chciał.
— A cóż jegomości tak pilno? — mówił — po ogień przyszedłeś, czy co? Klasztor nie ucieknie,