Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
95

dziwi. Mierzyłem celnie w samo oko, bo już mam zwyczaj taki, lecz ptak się uniósł zbyt wysoko... Ha! mają szczęście ptaki!
Stado kuropatw się porywa, więc Nemrod pali z obu luf.
— Nie pozostanie żadna żywa; potem nabija strzelbę znów!
Nie spadły ptaki jak kaskadą i strzał nie rozbił ich na pieprz, uciekło z matką całe stado, a w blizkich krzakach kwiknął wieprz.
Ukryty wieśniak wypadł z rowu i krzyknął:
— Panie! tego dość, cóż to za moda jakaś znowu, gadzinę strzelać jak na złość.
Widząc, że mogą być skandale, rozprawa z wójtem oraz sąd, Nemrod się nie targując wcale, naprawia rublem strzelby błąd i zawoławszy psa do nogi, przekracza szybko gniewu kres, daje mu batów numer srogi:
— A toś ty, szelmo, taki pies!?
I już się niechce Nemrodowi, za nowym łupem dreptać w dal, głodny, zawraca ku domowi, wydanych rubli też mu żal.
Po drodze spotkał kłusownika, co miał zwierzyny cały pęk, kilka mu rubli w łapę