Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza - Drobiazgi.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
82

z Tybetu, nieznający jarzma... a jednak byliśmy wszyscy młodymi...
Ucałowałem zacnego mandaryna w dzwonek i wyjechałem z Pekinu, ale słowa mędrca zostały w mej pamięci na zawsze...
Dzieci! dzieci! czy sądzicie, że wasz przyjaciel Jalapeus, zawsze był starym, zawsze był łysym, zawsze doktorem, niosącym ulgę ludzkości wszelkiemi możliwemi instrumentami? O, nie!
Na tej łysinie porastała niegdyś bujna grzywa, w oczach palił się ogień... nos nie był tak romansowy jak obecnie i nie całował brody, jak to czyni teraz... Byłem pięknym mężczyzną, osobliwie w nankinach i seledynowym fraku ze srebrnemi guzikami... Kobiety przepadały za mną — bo czyż nie było za czem?
Cudownie tańczyłem menueta, zwłaszcza z panną Hortensyą, córką obwodowego kreisfizyka. A zaś ojciec mój miał aptekę i sprzedawał ludziom senes i kamforę, dwa szlachetne specyfiki, bez których świat byłby już oddawna na tamtym świecie.
Kamfora! czyż wszystko nie jest kamforą, czyż wszystko nie znika tak jak ona?