Strona:Klemens Junosza - Dajcie tabaki!.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I pocisk serca już nie przewierci,
Bośmy bezpieczni do samej śmierci...
Widzisz Marcinku! gdzie baba mierzy,
Patrz z ławki powstał jeden z młodzieży,
Patrz idzie do niej... a ona staje,
Pewnie jej jakieś androny baje,
A hultaj jakiś! taki! owaki!
Panie Marcinie, dajcie tabaki.

Dajcie tabaki! Tfu cóż u djabła,
Nawet Albanka w mocy osłabła,
Pamiętasz bracie... tam u tej dziarskiej
Blondynki Andzi, tam na Rymarskiej,
To mi to była arte tabaka,
Pół tabakiery masz za trojaka,
A sama Andzia jak się uśmiechnie,
To człek z radości bywało kichnie.
Gdzie dziś te Andzie? gdzie te tabaki...
Żeby choć z tego zostały znaki!
Dziś już nie spotkasz takiej dziewczyny,
A w nos po prostu sypiesz trociny,
I choćbyś zrazu zażył pół ćwierci,
Ani zakręci... ani zawierci...
A przecież nos mam nie ladajaki,
Panie Marcinie, dajcie tabaki.

Dajcie tabaki! niech porwie licho!
Jak tu w ogrodzie pusto i cicho.
Inaczej było naszego czasu,
Co to tu śmiechu, co to hałasu!
Pamiętam jeszcze kiedym był młody
Tom tu z radczynią chodził na wody.
Oj ta radczyni... pijała Sprudel
Jam się fryzował do niej jak pudel,
A ona miała... ale co po tem,
Nie dzisiaj mówić o wieku złotym,
Była bo była zuch kobiecina,
A radca tak mnie kochał jak syna.
Dziś świat się zmienił... fircyki młode
Psują krew człeku, gdy pije wodę...
Chodź ztąd Marcinku.. pójdziem na flaki,
Pogwarzym trochę... daj no tabaki!

Kl. J.