Strona:Klemens Junosza - Bohaterowie.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wej, stoi w miejscu, nieruchoma, także trochę dymi — ale niechno maszynista przyjdzie i przyłoży drążek, a ziemia zadrży pod nią!
Było raz takie zdarzenie, że kiedy pan I. B. Ratafia używał wywczasu w Saskim ogrodzie, kiedy siedział nieruchomo jak sfinks, zbliżył się do niego młodzieniec w popielatej marynarce, w wiedeńskim kapelusiku na głowie, i szepnął mu do ucha:
— Icie Beryl! — wówczas otyły mąż zerwał się z ławki, jak oparzony, i pobiegł aleją ku Żelaznej Bramie, z takim pośpiechem, z taką furją nadzwyczajną, że przechodnie ustępowali z drogi z daleka i oglądali się za nim, w mniemaniu, że pożar gdzieś wybuchnął, lub coś nadzwyczajnego się stało...
Młodzieniec zakochany nie biegnie tak szybko na powitanie narzeczonej, jak pędził otyły pan I. B. Ratafia. I po co? Z jakiego powodu? Podobno trafiała się okazja kupienia tanio frachtu kolejowego na kilka wagonów cegły. Fracht ów obudził uśpione chwilowo nerwy, dodał energii muskułom, poruszył sprężyny woli i puścił w szalony ruch maszynerję ociężałego organizmu, który, jakby się zdawać mogło z pozoru, tylko spoczynku potrzebował i wymagał...
Podziwiałem często tę energię i raz w rozmowie poufnej, wyraziłem zdanie, że w latach swojej młodości pana Ratafia był na pewno, jak zapałka.
Wzruszył ramionami pogardliwie.
— Co to zapałka! — rzekł: — ja byłem wagon zapałek, cysterna nafty, dół niegaszonego wapna, sto bel zagrzanej bawełny — kopalnia siarki! Ja byłem... ja sam nie wiem, jak nazwać... ja byłem fajer!
— Zapewne w tym to czasie szanowny pan zakochał się i ożenił...
— Co to ma za związek jedno z drugiem? Właśnie ja do ożenienia się byłem taki gorący, jak... dobre piwo bawarskie prosto z lodu.. Ja robiłem dużo kombinacji! Może siedmnaście, może dwadzieścia siedm, może więcej. Już nie pamiętam. Naradzałem się z ojcem, z matką, z całą familią. Ze wszystkich spekulacji, jakie człowiek może praktykować na świecie najbardziej ryzykowna jest... ożenienie się... Ojcowie radziby wydawać córki za mąż... na kredyt, a każdy młody człowiek lubi przedewszystkiem gotowiznę, potrzebuje gotowizny i wymaga gotowizny, jeżeli nie jest warjat, lub niech to pana nie obrazi, jeżeli nie chce naśladować poetów, jak się u państwa najczęściej praktykuje. Ja nie powiem, żem nie był gwałtowny; owszem, stawałem się zapałką przy układach, wybuchałem siarką i smołą — i, wiesz pan to się bardzo podobało ojcu obecnej mojej żony... On się uśmiechał, on się cieszył, on widział, że ma do czynienia z młodym człowiekiem energicznym, solidnym, umiejącym cenić wartość grosza; widział, że takiemu właśnie można powierzyć posag i córkę... Szczerze panu mówię: on był wzruszony ten stary; przyrzekł dać sto pięćdziesiąt rubli więcej posagu, niż obiecywał z początku, a kiedy już akt zaręczyn był podpisany, chwalił się przed znajomymi, że znalazł nie zięcia, ale kawałek złota, kosztowną perłę, brylant. On się nie mylił, daję słowo! To był człowiek rozumny. Po jego śmierci nie zostało wprawdzie tyle pieniędzy, ile mogłoby zostać, ale pomimo tego, muszę mu przyznać, że nie był głupi. Owszem, otwarta głowa, bystre oko, ryzykowna dusza. Jakie on interesa robił, z jakich ambarasów wychodził, a jak się znał na kodeksie! Lepiej, niż trzech adwokatów! Ja sam niejednej rzeczy nauczyłem się od niego.
Z panem Ratafią spotykaliśmy się niejednokrotnie, czasem w ogrodzie, czasem w cukierni, dokąd przychodził, aby napić się czarnej kawy, przeczytać gazety, pogawędzić, lub zagrać w szachy i wypalić.
Najulubieńszemi przez niego dziennikami były: „Schlesische Zeitung“ i „Berliner Börsen Courrier,“ chociaż przyznawał także pewną wartość i „Gazecie Handlowej.“ Inne pisma warszawskie czytywał czasem, ale niechętnie; na niektóre nie mógł nawet patrzeć.
Cygara palił pruskie i opowiadał cuda o ich wysokich zaletach, choć przykry, gryzący dym wymownie przeciw tym pochwałom protestował. W szachy grywał chętnie, a zapalał się przytem; wygrana, zwłaszcza z poważniejszym przeciwnikiem, napełniała go dumą — przegrana psuła mu humor na parę dni, odbierała sen i apetyt.
Najszczęśliwszym się czuł, gdy miał do czynienia ze słabszym, początkującym graczem; wówczas od samego początku partji twarz jego przybierała wyraz tryumfu.
— Ja panu co powiem — mawiał do przeciwnika: — pan będziesz zmiażdżony... każ się pan zaasekurować od przegranej, jeżeli znajdziesz tak ryzykownego agenta. Pan pisz te-