Strona:Klemens Junosza - Artykuł pana Wojciecha.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czas schodził mu na pracy około gospodarstwa i na pracy nad samym sobą, bo w samotności nieraz przychodziło mu to na myśl, że człowiek jest także gospodarstwem, że jest rolą, która koniecznie uprawy ciągłej i deszczu wymaga, bo inaczej takiem zielskiem i perzem porośnie, tak zjałowieje i zmarnieje, że tylko chyba dzikie jakieś osty pożywienie znajdą tam dla siebie.
Od czasu do czasu przychodziły do Świstuł książki z Warszawy, od czasu do czasu pojawiała się jakaś praca pana Wojciecha w dzienniku, praca i ludowych dotycząca kłopotów, a szacunek powszechny i poważanie dla tego zakochanego człowieka, wzrastały ciągle i szybko.
Widzisz więc panie, który powiadasz różne rzeczy mądre, że owa miłość, która jest dźwignią wielu a wielu spraw tego świata, każdej, a więc i społecznej pracy i dziennikarstwu, oddaje znakomite usługi.
Kto nie kochał nigdy kobiety, ten nie jest człowiekiem. Kogo zaś uczucie dotknęło, kogo otoczyło urokiem i wpływem swoim potężnym, ten się uzacnił i uszlachetnił zawsze.
Ukochał on bowiem otoczenie swoje, i ziemię, i ludzi, i cudowną harmonię przyrody, i siłę, która wszystkie siły potrafi w równowadze utrzymać, która rządzi wszystkiem i która po warszawsku nazywa się siłą, po ludzku zaś Bogiem.
Tak więc, jako się wyżej posiedziało, miłość uczyniła pana Wojciecha człowiekiem, bardzo dla całego otoczenia swego pożytecznym, a w miarę jak imię jego w powiecie nabierało blasku gwiazdy pierwszej wielkości, tak znowuż sławne niegdyś nazwisko pana Jana bladło i zaledwie kiedy niekiedy o nim wspominano.
Wybrano pana Wojciecha na sędziego, radzono go się w różnych sprawach gminę obchodzących, jego dozorowi powszechnie powierzano budowy dróg, mostów i wszystkie takie przedsięwzięcia, które wznoszono kosztem ogólnego, krwawo zapracowanego grosza.
I grosz ten nigdy podobno lepszego nie miał strażnika.
Lecz pan Jan za to nienawidził Wojciecha, mijał go chmurny, ledwie końcem palca dotykając czapki; ależ raz przecie ta nienawiść musiała się skończyć.
I skończyła się istotnie.
Raz, zgromadzenie było liczne, zabierali głos ci i owi, radzono w gminie nad kwestyą postawienia domu na szkołę. Pan Wojciech, zanim głos zabrał, odezwał się:
— Nim przedstawię zebraniu moje zdanie w tym przedmiocie, chciałbym wpierw usłyszeć co też powie i starszy wiekiem i bogaty doświadczeniem sąsiad nasz z Wierzbicy, którego w imieniu całego zgromadzenia uprzejmie o udzielenie swej rady proszę...
Złość pana Jana od tej pory zginęła już na zawsze. Szlacheckie bowiem serce może wytrwale