Cóż robić! gazeta była bardzo poczciwa, nietylko przynosiła wiadomości prenumeratorom, ale po drodze zatrzymywała się jeszcze na czas jakiś w urzędzie pocztowym, gdzie cała familia dygnitarzy stacyjnych, burmistrz, kasyer i czterech emerytów sylabizowało ją od deski do deski. W nagrodę za to otrzymywała kilka plam od kawy, kilka od świecy łojowej i przychodziła do rąk właściciela jako rzecz mocno tłusta.
Szczęściem że tylko w literalnem znaczeniu tego wyrazu.
Nareszcie sylwetka Maćka zarysowała się już na dziedzińcu, a pan Jan i dwaj jego sąsiedzi wybiegli aż na ganek.
— Są gazety?
— A juści są, wielmożny panie.
— A czegożeś tak długo siedział?
— Bo, wielmożnypanie, jagem przyjechał, to tylo jedna przyszła; potem za jaki pacierz znowuż jedna, a na trzecią to cekołem może z jakie półtory godziny.
— Co też ty mówisz, przecież poczta przyszła w nocy?
— Ja też wielmożnyj panie nic nie mówię, ino gadom tak jak mi poćmaster kazoł, a jak te gazety szły, tom przecie sam widzioł.
— Jakżeś ty widział?
— A no juści, widziołem: jednę przyniósł stróż z magistratu, a po drugą posyłał pan poćmajster do apteki.
— Po co do apteki?
— Abo ja wiem, wielmożny panie, może się popsowała bez drogę i posyłał ją do reperacyi.
Spojrzeli po sobie i roześmieli się z naiwności Maćkowej, a po chwili w kancelaryi pana Jana widać było tylko trzy gazety, nad któremi świeciły trzy łysiny — jak trzy słońca.
Artykuł pana Wojciecha zajmował trzy felietony.
Napisany z wielką znajomością przedmiotu i stosunków miejscowych, dotykający kwestyi najbardziej palących i potrzeb pilnych, napisany z uczuciem i prostotą, zwrócił na siebie uwagę redakcyi, która opracowawszy go stylowo i nadawszy mu cechę literackiego utworu, zamieściła w felietonie gazety, jako pracę istotnej pożyteczności dla całego ogółu.
Pan Wojciech ani wiedział o tem że w nim (również jak i w podobnych mu ludziach) spoczywa jedyny materyał na korespondentów wiejskich i że oni to właśnie mogą być dzielną pomocą redakcyom w podnoszeniu spraw najbardziej nagłych i wyrabianiu na prowincyi, a przeważnie pomiędzy inteligencyą wiejską, życia szerszego, życia niezamkniętego w ciasnych kółkach własnej zagrody, ale rozlewającego się szerokim strumieniem po kraju całym.
Dla mieszkańców miasta, szukających w dzienniku drobnych a żywych i wesołych wiadomostek, korespondencya taka wydaje się czemś niesłycha-
Strona:Klemens Junosza - Artykuł pana Wojciecha.djvu/10
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.