Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ścieżki, na nadwiślańskie podążymy równiny, na żyzne onych pola, woniejące łąki, do czarnych, ongi szeroko ciągnących się borów.
Żyli tam przed wiekami prostaczkowie spokojni, żyzne skiby orali, tłuste wolce paśli, smaczne miody sycili, — jedząc, Pana Boga chwaląc, siedzieli jakby za światem.
Bywało zajrzał do nich kto dobry, to go słowem życzliwem, chlebem i solą przyjęli; zły napadł, bronili się, jak mogli, i odpędzali od granic. Nawiedzali ich goście źli lub dobrzy, aliści jednego razu zjawił się gość dziwny.
Nie miał w dłoni miecza, ani oszczepu — więc wrogiem się być nie zdawał; nie chciał zasiąść do misy mu podanej, ani w dzbanie ust nie umoczył — więc snadź i przyjacielem być nie pragnął. Oblicze miał od żarów opalone słonecznych, pociągłe, włos czarny, spojrzenie przenikliwe, postać zawiędłą i jakby ciężarem jakimś na barkach przytłoczoną.
Usiadł przybysz ów na uboczu, i nie patrząc na mięsiwa parą dymiące, ani na chleb świeży, ani na dzbany miodu pełne, cebulą z sakwy dobytą się posilał i wodę ze strumienia pił. Poczem skłonił się przełożonym i starszym, aby mu na ziemi tej pozwolono pozostać. Jakoż, iż nie był chciwy na dostojeństwa