Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak nie można mówić; może być źle, a może być dobrze; czekanie jest w tym interesie najlepsze. Za jakiś czas będę miał wiadomość od Symchy, on mi doniesie: co się dzieje.
W godzinę później Gansfeder znajdował się już w bezpiecznem miejscu, w małem żydowskiem miasteczku, dokąd go zaprowadził syn Nechemiasza. On tam był jakby w domu u siebie — znał każde domostwo, każdy kąt, każdego człowieka. Teść Symchy skorzystał z tego stosunku i prosił swego towarzysza, aby przedewszystkiem znalazł mu jaki kąt spokojny i zaciszny oraz jaką stancyę odosobnioną, z wygodnem łóżkiem, gdzieby można było po forsownej przeprawie wypocząć i kości zmęczone rozprostować.
Symcha Boruch, rozstawszy się z teściem, pośpieszał co prędzej do Bielicy; mógł on śmielej pokazywać się, aniżeli Gansfeder, gdyż zawsze tak się urządzał, że podejrzeń na niego nie było. Był on cichym wspólnikiem, pomagał teściowi swemu gorliwie, wszystko, co należało do niego, wykonywał pilnie, ale sam na uboczu się trzymał i nie lubił się narażać.
Jechał więc Symcha do Bielicy śmiało i z podniesioną głową, jak człowiek, który ma czyste sumienie i nie obawia się zarzutów; zatrzymywał się w miasteczkach, rozmawiał