Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gansfeder bystrem okiem poznał, że jest rzecz poważna, schwycił chłopaka za rękę i wciągnął go do drugiej stancyi.
— Cóż się stało? — zapytał.
— Nechemiasz...
— Złapany?
— Tak, przy samej granicy wzięli go i dwóch synów... trzeci uciekł.
— Kiedy to się stało?
— Wczorajszej nocy... Cztery konie mieli z Osin, te hrabiowskie.
— I dali się? Nie mógł każdy w inną stronę uciekać?
— Była zdrada. Widać ktoś powiedział, kiedy będą jechali, którędy... i wzięli ich jak swoich. Chcieli się bronić, ale widzieli, że nie poradzą, że duża siła na nich szła.
Imć pan Gansfeder, zwykle cichy dość człowiek i spokojny, zaklął bardzo ciężkiem przekleństwem.
— Gdzież oni teraz są? — zapytał.
— Gdzież być mogą? — odparł zdziwiony zapytaniem tem żydek — są w więzieniu.
— Czemu nie próbowali uciekać? głupcy!
— Oni Bogu dziękują, że jeszcze przy życiu są. Zbili ich na kwaśne jabłko. Chłopi nie żartują... a właśnie chłopi ich złapali; cała gromada ich była zaczajona w lesie.