Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Temu końca nie będzie. Wy zróbcie z nim jaki porządek; a jeżeli nie, to wypuśćcie mnie ze spółki; ja się wyniosę do dużego miasta, będę handlował spokojniejszym towarem.
— Na to jeszcze jest czas. Przecież my obadwaj wiekować tu nie będziemy, w takim kącie; nam się należy już trochę lepsze miejsce na świecie, na nas patrzy duże miasto, duże geszefta. O tem pomówimy w swoim czasie, Symcha Boruch; na teraz trzeba myśleć nie o tem, żebyś ty ze spółki wyszedł, a o tem, żeby Icka delikatnie usunąć.
— Jak?
— Tak, żeby nam było dobrze, i jemu było dobrze, i żeby to nas niedrogo kosztowało.
— Czy macie już jaką kombinacyę?
— Mam, i nie jedną.
— Więc na co czas tracić, na co czekać? Zrobić, nie zwłócząc, i niech on sobie jedzie, aby jak najdalej od nas, niech handluje czem chce, niech się dorabia, byle nam nie przeszkadzał i byle nas nie straszył. Strasznie to jest brzydka rzecz; my jesteśmy ludzie delikatni, my nie mamy takiego zdrowia, żeby w strachu żyć. I żeby to tylko o sam strach chodziło, to jeszcze możnaby wytrzymać, ale dopłacać dobrymi pieniędzmi do strachu... ja nie potrafię, nie moja na to siła. Dlatego sta-