Strona:Klemens Junosza - Żywota i spraw imć pana Symchy Borucha Kaltkugla ksiąg pięcioro.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jednak moje serce nie jest spokojne. Ten pożar w Trzmielu, ten syn Nechemiasza, to mieszkanie Nechemiasza tu, przy tobie, te ludzkie gadania... wszystko budzi we mnie obawę. Ja się bardzo boję, szczerze ci powiadam... boję się o ciebie.
— Mogę was zapewnić, że mi ani jeden włos z głowy nie spadnie; że nie jestem tak głupi, żebym się dał złapać.
— Złapać? Symcha, więc naprawdę?...
— Aj, proszę ojca, o czem tu rozprawiać? Naprawdę, czy nie naprawdę, skoro ja jestem spokojny, to dlaczego ojciec się lęka? Ja widzę, że ludzie starsi mają bardzo niewiele śmiałości. Niech ojciec jedzie do domu w dobrem zdrowiu, niech ojciec handluje sobie dalej w Trzmielu z dobrem szczęściem, a o mnie niech ojciec się nie martwi, ja będę swój handelek prowadził.
— Najbardziej niepokoi mnie ten chłop Mucha. On coś miarkuje; nic nie mówi, ale miarkuje, a to zawzięty człowiek.
— Niech sobie będzie jaki chce; co mnie do niego? Dla ojca bardzo dobrze, że on zawzięty. Zechce prędko odbudować swoją chałupę i stodołę, będzie potrzebował pieniędzy i niezawodnie przyjdzie do was. Można będzie pociągnąć z niego porządnie w takim wypadku.