Jednego razu, gdym wstąpił do niego na pogawędkę wieczorną, nie zastałem go w domu. Powiedziano mi, że zasłabł i kazał się do szpitala odwieźć. Nazajutrz pojechałem tam rano, ale go już nie było. Siostra miłosierdzia powiedziała mi, że skonał o drugiej po północy. Zasnął na wieki, bez cierpień.. Chciałem go raz jeszcze zobaczyć i pogrzebem się zająć. Posługacz szpitalny, człowiek, za mały datek, bardzo uprzejmy i grzeczny, zaprowadził mnie, jak się wyrażał, do... składu. Kilka ciał zesztywniałych, wyprostowanych, leżało na stołach, każde było grubem płótnem przykryte. — Któryż jest Melchior Kurkiewicz? zapytałem, zdejmując kapelusz przed majestatem śmierci.