Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przy dzisiejszym systemacie, wszystko co cenne, co ma cechę kosztowności..
Julcia rozśmiała się.
— Nie przypuszczałam — rzekła — żeby pies ten, aczkolwiek może bardzo znakomity...
— O, znakomity! istotnie rzadkiej znakomitości. Dla niego dogonić zająca to fraszka, zdusić lisa głupstwo, a kot to dla niego mucha! Opal jest moim nieodstępnym towarzyszem i stróżem, bo on się Opal nazywa, proszę pani.
— W symbolice klejnotów, to kamień smutku podobno.
— Tak jest. Z umysłu mu takie miano nadałem — i ja też jestem zawsze smutny, zawsze rozczarowany, pełen zawodów, zmartwień, goryczy.
— Eh, może pan zbyt czarno na świat patrzy.
— Nie, pani, nie, ja nie patrzę czarno, ale doznawszy tyle zawodów, nie zrozumiany, odpychany...
— Czy pan nie jest poetą?
— Wie pani co, nie zastanawiałem się nigdy nad tem pytaniem.
— I nie pisuje pan wierszy?
— Owszem, pisywałem za młodu bardzo dużo... To jest, cóż ja mówię za młodu; widzi pani, że i dziś nie jestem przecież stary, ale za bardzo wczesnej, wczesnej młodości. Dziś już bym tego nie potrafił.
— Dla czego?
— Ręka ociężała, proszę pani, ręka. My rolnicy, dźwigając przez całe życie pług, przekazany przez pradziadów...