Przejdź do zawartości

Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przedewszystkiem, moje panie, trzeba wiedzieć z kim się mówi i jak kogo należy uszanować. Wolno było opowiadać o bziku jakiemuś tam buchalterowi z jakiegoś prywatnego banczku, ale mnie, takiej osobie, to wcale nie wypada. Jestem człowiek z pozycyą i stanowiskiem, więc mi się należy szacunek. Dziwię się nawet, że ciocia na przyjęcie takiego jak ja gościa, nie wydobyła z kieszeni przedostatniego rubla i nie kazała przynieść butelki kwaśnego wina; byłoby to przyjęcie uroczyste i odpowiadające memu stanowisku społecznemu.
— Mój Wiktorze, trzymają się ciebie jakieś niesmaczne żarty, a ja bynajmniej nie jestem do nich usposobiona, mam ciężkie zmartwienie.
— Co tam zmartwienie! powiadam cioci, że już nie ma zmartwień. Wszystkie, jakie były, poszły na suche lasy. Jestem dziś taki potentat, że się nikogo i niczego nie boję, mogę nawet bez najmniejszej obawy spotkać się z najstraszniejszym naszym gościem, rudym Ickiem z Nowolipia.
Ciotka zaprzestała przechadzki po pokoju.
— Wiktorze — rzekła — zdaje mi się, że ci się coś pomyślnego zdarzyć musiało; jeżeli tak, to nie trzymaj nas w niepewności, lecz powiedz.
— Ślicznie, kochana ciociu; powiem wszystko od początku do końca, który będzie najciekawszy, tylko pozwólcie niech myśli zbiorę, a ty, kochana siostruniu, bądź łaskawa nalej mi filiżankę herbaty.
— Masz ją, nudziarzu i mów prędzej.
— Rano jak zwykle poszedłem do banku i nie-