Strona:Klemens Junosza-Wybór pism Tom VI.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto?
— A tak, sprowadził się młody człowiek, wziął po tobie i mieszkanie i sukcesyę. Kochliwy mazgaj, odrazu zaczął się do Pelci umizgać. Ona z początku nie chciała, udawała jak sądzę... Potem, gdy miał się wyprowadzić, znowu był ambaras. Posyłali po mnie — no i jakoś zrobiły się zaręczyny, a potem ślub... Już mają dwoje dzieci, ale że jego pensyjka nieduża, więc bieda aż piszczy. — Żyją też ze sobą, jak pies z kotem. Ona jemu wymawia, że nie ma dużej pensyi — on jej, że nie dostał żadnego posagu... Czasem się kłócą i wtenczas ona zabiera dzieci i ucieka do matki... ale to długo nie trwa. On przychodzi, przeprasza, zabiera swoje skarby i znów jest święta zgoda na tydzień... Dobrze zrobiłeś, żeś się w Pelcię nie ubrał, bo między nami mówiąc, jest to nie osobliwe stworzenie. Zła jak osa, a skąpa, głodem by cię zamorzyła... A może ciebie nie — dodał po namyśle...
— A to dla czego?
— Ona cię kochała.
— Żarty!
— Naprawdę kochała cię...
— Zkąd pan możesz to wiedzieć?
— Sama mi powiedziała. Jeszcze na trzy dni przed ślubem mówiła do mnie, że ciebie jednego kocha.
— A jednak wyszła za tamtego.
— Cóż miała robić? Przecież nie mogła dla twoich pięknych oczu zostać starą panną... Zresztą, co ja tam wiem; powtarzam, com słyszał, a czy to prawda, nie ręczę. Kto z kobietami dojdzie do ładu,